0
Czarne i złote karty polskiej historii

 Zapoznawszy się z zaproponowaną przez Szanowną Redakcję PCh24.pl „czarną listą” Polaków, którzy najgorzej zapisali się w historii, chętnie podzielę się paroma uwagami. Rzecz znamienna, że znaleźli się tu w większości sztandarowi zdrajcy i sprzedawczycy – z wyraźną dominantą „partii rosyjskiej” w dwóch odsłonach dziejowych: osiemnastowiecznych targowiczan (Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski, Branicki, JKM Stanisław August Poniatowski) oraz dwudziestowiecznych sowieciarzy (Dzierżyński, Bierut, Świerczewski, Gomułka, Gierek, Wasilewska, Różański).W sumie pięknie świadczy to o jednoznacznie patriotycznych zapatrywaniach Redakcji, dla których niepodległa Rzeczpospolita to najwyraźniej rzecz bezcenna. Z drugiej strony jednak, nastąpił tu pewien „przechył”, który skutkuje wyraźnym zawężeniem pola widzenia.

Przechył to wyraźnie polityczny, a pole zakreślone paradoksalnie (jak na portal o takim szyldzie) według nazbyt chyba jednak świeckich kryteriów – stąd chyba przewaga zdrajców stanu, a niedoszacowanie odstępców wiary. Skoro z czasów dawniejszych do rankingu ober-łajdaków załapali się tylko dwaj kandydaci (król Bolesław Śmiały, zabójca św. Stanisława oraz „Diabeł” Stadnicki, kacerz i rozbójnik) – to najwyraźniej niedoceniają autorzy rankingu na przykład skali zaangażowania Polaków w protestancką rewolucję. Stąd nieobecność postaci tak monumentalnej, jak Jan Łaski (młodszy) – jeden z najbardziej zasłużonych dewastatorów naszej cywilizacji, którego ze wszech miar słusznie wymienia się jednym tchem obok Lutra, Kalwina et consortes.

Na odnotowanie w panteonie niesławy zasługuje wielu więcej Polaków-odstępców – spośród Łaskich i Zborowskich, i Radziwiłłów, i Leszczyńskich. Ale przyzwyczailiśmy się to wszystko rozgrzeszać – egzaltując się jeszcze wspomnieniem „polskiej tolerancji” i konfederacji warszawskiej (1573). Ale skoro zasłużył, zdaniem Szanownych Redaktorów PCh24.pl, na potępienie Bolesław Śmiały za to, że prostodusznie zarąbał biskupa Krakowa – to czyż nie zasługuje, by mu towarzyszyć, Zygmunt Jagiellończyk zwany Starym za to, że autoryzował utworzenie pierwszego państwa protestanckiego na ziemi, czym wszak ugodził samego biskupa Rzymu? Brak śladu w naszym rankingu takich obrachunków z historią antykatolickiej rewolucji XV/XVI/XVII w.

Podobnie uderzający jest brak najskromniejszej bodaj reprezentacji XIX-wiecznych kondotierów światowej rewolucji, którzy – jak np. Jarosław Dąbrowski, Edward Dembowski, czy Szymon Konarski – z pozoru nigdy Polski nie zdradzili, ba, podobno nawet ginęli za nią (w istocie tak samo „za Polskę”, jak Che Guevara za Boliwię). To oni prostowali ścieżki towarzyszowi Dzierżyńskiemu – zasługują więc chyba, by obok niego figurować na czarnej liście? To wśród nich właśnie, wśród polskich towarzyszy Marksa, Saint-Justa i Robespierre’a szukajmy kandydatów do poszerzonej wersji naszego rankingu.

Agentura innych stolic

Dalej, skoro tak silnie reprezentowana jest tu „partia ruska” lat Sejmu Wielkiego i Insurekcji kościuszkowskiej, wypada upomnieć się o „partię pruską” i „francuską” tamtej epoki. Skoro jest na liście (i słusznie) nieszczęsny Szczęsny Potocki, niechaj nie zabraknie tam obu jego kuzynów: Ignacego i Stanisława Kostka Potockich.

Czymże bowiem gorsze jest zaprzaństwo Szczęsnego w Petersburgu od antyszambrowania Ignacego Potockiego w Berlinie? Czymże gorsze knucie targowiczan z Moskalami w Brześciu i Grodnie od spiskowania zbankrutowanych „Przyjaciół Konstytucji” z Francuzami-jakobinami w Dreźnie i w Paryżu? Fakt, że historiografia poznać mogła tylko ujawnioną za Insurekcji „listę płac” ambasady rosyjskiej w Warszawie, nie oznacza, że nie miały analogicznych budżetów korupcyjno-agenturalnych inne ambasady…

A skoro trafił na listę żałosny król Staś, bo do Targowicy przystąpił, nie może na niej zabraknąć podkanclerzego Hugona Kołłątaja, który go do tego usilnie namawiał (i sam wszak zgłaszał akces, ale go nie chcieli). Wszyscy trzej – „ksiądz” Kołłątaj i „cnotliwi” bracia Potoccy, – nota bene dwaj kolejni Wielcy Mistrzowie Wielkiego Wschodu w Polsce – plasują się niewątpliwie w zbliżonych do centrum kręgach piekielnych naszej historii. Nie tylko dlatego, że sprowokowali dwie skutkujące rozbiorami wojny 1792 i 1794 roku – najwyraźniej kierując się zasadą: jeśli Polska nie ma być nasza, wedle naszych zasad skrojona, to równie dobrze może jej w ogóle nie być. Także dlatego, że ponieśli największe zasługi na rzecz światowej rewolucji na froncie edukacyjno-wychowawczym – kładąc podwaliny antykatolickiego w swej istocie, a etatystycznego co do zasady, systemu Komisji Edukacji Narodowej, kontynuowanego przez Komisje Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego już w latach królestwa kongresowego.

Przeprowadzone przez nich „reformy” szkolnictwa, co do pryncypiów i efektów mają tylko jedną analogię: „walka z reakcją” w polskich szkołach i na uniwersytetach na przełomie lat 40. i 50. XX w.

Warto pamiętać, że jako pisarze polityczni, autorzy sztandarowych dzieł propagandowych: „O ustanowieniu i upadku konstytucji 3 maja” (spółki autorskiej Hugona, Ignacego et consortes, majstersztyk zakłamywania historii na gorąco), czy „Podróż do ciemnogrodu” (autorstwa Stanisława Kostki, lektura obowiązkowa z kanonu polskiego postępactwa) są oni również pionierami nowoczesnej wojny ideologicznej, czarnego „pi-aru”. Doprawdy trudno przecenić niszczycielskie zasługi całej tej trójcy spod ciemnej gwiazdy w walce z Kościołem i Polską katolicką.

Miejsce dla zbrodniarza

Druga grupa rzucająca się w oczy w rankingu „najgorszych”, to silna reprezentacja peerelowskich dygnitarzy z sowieckiego nadania i bohaterów z sowieckiego panteonu. Rażąca jest absencja w tym składzie Wojciecha Jaruzelskiego. Rozumiem, że autorzy rankingu przyjęli kryterium kwalifikujące wyłącznie nieboszczyków – szlachetnie zakładając, że wszak żyjący mają zawsze szansę rehabilitacji.

A jednak umieszczanie obok siebie dwóch panów na „G” – Gierka i Gomułki – a pomijanie Jaruzelskiego, zwłaszcza w kontekście niedawnego wyroku w sprawie Grudnia ’70, zakrawa na dezinformację. Wszak to Jaruzelski, który był wówczas szefem MON, odegrał w planowaniu i egzekucji zbrodni grudniowej kluczową rolę. Warto też zauważyć, że Jaruzelski faktycznie obalił zarówno Gomułkę jak i Gierka. Nie sprostali oni bowiem wysokim wymaganiom stawianym przez Moskwę. Najwyraźniej zaś Wojciech Jaruzelski tym wymaganiom sprostał. Pozostaje on zatem najbardziej zasłużonym dla sowieckiej i postsowieckiej racji stanu, zdrajcą i sprzedawczykiem.

Całym życiem Jaruzelski – kimkolwiek ten człowiek tak naprawdę jest – służył interesom Moskwy w Polsce. Nie wolno zapominać, że jest on bezdyskusyjnie zbrodniarzem w dwojakim tego słowa znaczeniu. Z jednej strony odpowiada po prostu za śmierć szeregu ludzi – patriotów pomordowanych w latach 40. i 50., kiedy to jako TW „Wolski” wysługiwał się sowietom na froncie „walki z reakcją”; winien jest niewątpliwie tzw. sprawstwa kierowniczego, a więc i ofiar (polskich i czeskich) inwazji na Czechosłowację 1968, Grudnia 1970, Grudnia 1981 i lat następnych.

Ale z drugiej strony jest też Jaruzelski zbrodniarzem w rozumieniu norymberskim. Co to znaczy? Otóż Jaruzelski przez znaczną część swojego życia brał udział w planowaniu i przygotowywaniu, ni mniej, ni więcej, trzeciej wojny światowej. Jako lojalny podwładny sowieckiego ministerstwa obrony narodowej (w strukturze tzw. Układu Warszawskiego szef MON PRL wiceministrowi MON ZSRS) dopuszczał się zatem planowania wojny napastniczej, co jako zbrodnia przeciw ludzkości w Norymberdze słusznie kwalifikowało na szafot, a co najmniej do więzienia. Że już o innych zasługach Jaruzelskiego w sowietyzacji Polski nie wspomnę. Doprawdy warto w rankingu PCh24.pl zrobić wyjątek dla tego arcyłotra.

Super-bohaterowie

Ostatnie spostrzeżenie na marginesie rankingu „najgorszych Polaków” może się komuś zda klasycznym przypadkiem „wożenia drzewa do lasu”. Oto bowiem namawiam Szanownych Redaktorów katolickiego portalu na to, by ci najgorsi nie przesłaniali najlepszych – by zdrada i zaprzaństwo nie były prezentowane jako główny, ani jedyny wątek naszych dziejów.

Nie jestem, co chyba oczywiste, zwolennikem przedwczesnego „spuszczania zasłon miłosierdzia”, zanim się widownia dobrze nie zorientuje, kto jest kto i co było grane. Nic podobnego – dlatego też chętnie, jak widać, do Waszego rankingu dorzucam moje trzy grosze.

Ale niech oszustów, łajdaków i zbrodniarzy stanu nie spotyka więcej ten honor, żeby trafiwszy na afisz zajmowali całą jego powierzchnię. Pamiętajmy więc przede wszystkim o prawdziwych bohaterach, ludziach mądrych, uczciwych, szlachetnych, którym zawdzięczamy fakt, że możemy sobie oto po polsku czując i mówiąc, a po katolicku myśląc i wartościując konstruować jeszcze jakieś rankingi.

Jacyż więc są ci pozytywni bohaterowie naszej historii? Tutaj odpowiedź jest nadzwyczaj prosta: to jest poczet polskich świętych i błogosławionych Kościoła. Na szczęście w ponad tysiącletnich dziejach Polski zdarzyły się takie perły w każdym stuleciu. I trzeba rozstać się z oświeceniową praktyką sekularyzacj historii – trzeba przestać traktować żywoty świętych jako margines dziejów, jako jakąś „olimpiadę dla niepełnosprawnych”. Bo to nie margines bynajmniej, ale głowny nurt.

Na czele zatem długiej listy naszych bohaterów pozytywnych widzę dwóch duszpasterzy i intelektualistów, którzy ponieśli śmierć męczeńską. Pierwszy super-bohater: św. Maksymilian Kolbe – każdy pamięta historię jego męczeństwa, ale nie każdy pamięta dwa doktoraty i jego wizję ewangelizacji przy wykorzystaniu najnowocześniejszych wynalazków. Św. Maksymilian interesował się wszak lotami w kosmos i telewizją. Dzisiaj to nic nadzwyczajnego, ale pamiętajmy, że przed II wojną światową takie zainteresowania nie były wcale oczywiste.

Gdyby już za jego pracowitego życia zaczął rozwijać się Internet, to przypuszczam, że Święty byłby jednym z pierwszych jego użytkowników. Program czy raczej plan akcji św. Maksymiliana nie tylko nie traci na aktualności, ale – o zgrozo – nabiera wciąż nowej: tylko wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny oddalić może śmiertelne niebezpieczeństwo, które sprowadzają na świat nieprzyjaciele Boga i Kościoła. A nie działają oni w pojedynkę – wiedział o tym św. Maksymilian, od kiedy sto lat temu w Rzymie oglądał na własne oczy czarną procesję tamtejszych lóż masońskich.

Drugi męczennik-intelektualista, drugi niezawodny patron na nasze czasy, to św. Andrzej Bobola. Podobnie, jak w wypadku św. Maksymiliana, wielu pamięta o jego męczeńskiej kaźni, ale warto przypomnieć, że to on właśnie jest autorem tekstu lwowskich Ślubów króla Jana Kazimierza. To właśnie św. Andrzej napisał te być może najważniejsze słowa wypowiedziane kiedykolwiek przez polskiego monarchę. Powinien je zresztą dobrze przeczytać i zapamiętać każdy mąż stanu, i każdy polski państwowiec.

Zatem św. Maksymilian Kolbe i św. Andrzeja Bobola otwierają ex-equo listę najlepszych z najlepszych Polaków. Ale wszyscy inni nasi święci i błogosławieni, a także polscy słudzy Boży, których Kościół wyniesie może jeszcze kiedyś na ołtarze (jak, mam nadzieję, ks. Piotra Skargę) – wszyscy oni także stanowią niezawodne punkty odniesienia – i to nie tylko w czasach, w których żyli, ale już na zawsze. Są oni i dziś drogowskazami, dzięki którym łatwiej się orientować w meandrach polskiej historii.

Komentarze