Z GRZEGORZEM BRAUNEM, reżyserem i publicystą, rozmawia Rafał Pazio.

 

– Jak Pan zareagował, kiedy okazało się, że proces związany z domniemanym pobiciem policjantów zostanie wznowiony?

– Zaryzykuję śmieszność – jestem polskim państwowcem, więc się przejmuję. Wszakże byłoby to wszystko tylko bardzo zabawne, gdyby nie firmował tego wszystkiego polski Orzeł Biały – wiszący tam w sądzie na ścianie i na piersiach kolejnych kompromitujących się sędziów i przybijany pieczątkami do kolejnych kuriozalnych aktów oskarżenia, postanowień i wyroków.

 

– Jak uzasadniono tę decyzję?

– Krótko i zwięźle – po uprzednim odebraniu mi głosu. Sąd uwzględnił zażalenie Prokuratury i mojego głównego fałszywego oskarżyciela, sierżanta policji Piotra Wadowca, i sprawa została po raz drugi skierowana do ponownego rozpatrzenia w pierwszej instancji. Sprawy nie należało umarzać – stwierdził Sąd – tylko wydać wyrok po dogłębnym zbadaniu okoliczności. Skądinąd słusznie, tyle że to będzie już szósty sąd w tej samej sprawie, która ciągnie się – a raczej ja jestem ciągany -już blisko cztery lata.

 

– Jaki był początek i przedmiot sprawy?

– W kwietniu 2008 roku jako postronny obserwator demonstracji politycznej zostałem poturbowany przez tajniaków odmawiających regulaminowego wylegitymowania się. Poskarżyłem się urzędowo – i wtedy się dopiero zaczęło: Sąd lekką ręką odrzucił moją skargę, a tymczasem policjanci i prokuratorzy przygotowali akt oskarżenia o rzekomą napaść fizyczną i werbalną na funkcjonariusza na służbie. Byłem sądzony za zamkniętymi drzwiami – Sąd „wyłączył jawność” na wniosek sierżanta Wadowca, choć dalibóg nie wchodzą tu w grę sprawy tajemnicy państwowej ani obyczajności.

 

– Czy odbiera Pan to wznowienie jako próbę „wychowania” „nieposłusznego”, „krnąbrnego Polaka”? Czym ma być ta kolejna próba udowodnienia winy?

– Na własny użytek nie snuję szczególnie wymyślnych teorii. Ot, tak po prostu działa na co dzień post-peerelowski wymiar niesprawiedliwości.

 

– Jak ocenia Pan obecną sytuację w Polsce? Protesty lekarzy, aptekarzy, kierowców, protesty związane z ACTA…

– Nie odmawiam bynajmniej szczerości i zaangażowania ludziom, którzy w tęgi mróz demonstrują za wolnością w sieci ale niewątpliwie przy okazji oni coś tam znowu sobie na nas ćwiczą, jak ćwiczyli np. 11 listopada.

 

– Jacy „oni”? Kto i co ćwiczy?

– Bezpieka, ma się rozumieć. Ćwiczą „stałe warianty gry” i pilnie poszukują bezpiecznego tematu, czegoś nadającego się na temat przewodni nadchodzącego „kryzysu kontrolowanego”. Bankructwa systemu nie da się już wiele dłużej maskować i szminkować – cena benzyny każdemu w końcu da do myślenia. Gdy na wiosnę przyjdą rachunki za gaz i koks, których w te mrozy sporo poszło – to na pewno pogłębi przemyślenia. Ale otóż właśnie władza ludowa nie czeka na spontaniczne objawy tych przemyśleń – sama bierze się za organizowanie i kanalizowanie gniewu ludu. I woli, jak się zdaje, by gniew ludu dotyczył właśnie takich spraw w gruncie rzeczy bezpiecznych, nie podważających pryncypiów socjalizmu globalnego, jak np. recepty czy filmu z internetu.

 

– Uważa Pan ACTA za temat zastępczy?

– Namawiam tylko do poszerzenia pola widzenia o istotny kontekst sytuacyjny, bo jak diagnozował Józef Stalin: „W miarę postępów socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. Otóż i dziś u nas w miarę ujawniania się bankructwa systemu do głosu dochodzą antagonizmy między różnymi sitwami w samym obozie władzy. Każdy tam chce, żeby to jego cesarzowa Merkel z carem Putinem zostawili przynajmniej na następną zimę – powierzając misję dalszego dbania o to, by Polacy dawali się operować bez wybudzania ze snu. A jednocześnie nikt nie chce zostać wyrzucony z okna kancelarii na pożarcie rozsierdzonym, dajmy na to, pielęgniarkom czy górnikom. A w niedalekiej przyszłości ktoś wyrzucony zostać musi – bo w kasie manko. Więc z jednej strony oni wszyscy tam pewnie jakoś zabezpieczają sobie ścieżki ewakuacji (te amerykańskie wizy, o których minister Rostowski wspominał), z drugiej – kombinują, jakby tu zepchnąć innych z parapetu, a samemu ponownie wypłynąć na fali słusznego gniewu ludu (czego niefortunnie próbował ostatnio p.Palikot).

Rzekomo odsunięty Grzegorz „Radek” Schetyna nie traci chyba czasu na ławce rezerwowych, ale raczej rozgrzewa się już przy linii bocznej – jako szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych przyjmuje wszak różnych ważnych zagranicznych gości w tej samej siedzibie, w której urzędował niegdyś sam Bronisław Geremek. Trwa bowiem, jak przypuszczam, międzynarodowy konkurs na nową-starą ekipę zarządców Polski. Chętnych jest wielu, ale do ról czołowych sprzedawczyków poszukiwani są tacy tubylcy, którzy zagwarantują ład i spokój w toku realizacji scenariusza rozbiorowego. Tu najpoważniejszym kandydatem pozostaje Schetyna – „mocny człowiek” na „nowe otwarcie” (który tak się podoba Jadwidze Staniszkis, Łukaszowi Warzesze i innym pożytecznym profesorom i publicystom). Kiedy więc ogłoszony zostanie nowy etap – odejścia od błędów i wypaczeń Tuska – wówczas Schetyna powróci może niczym Gomułka na fali październikowych przemian – może w atrakcyjnym towarzystwie jakichś generałów, np. Skrzypczaka i Petelickiego? I może jeszcze sympatyczny gen. Polko, to byłby taki WRON-bis może nawet Schetyna ujawni z tej okazji, jaka ranga mu przysługuje? Chociaż pewnie jednak mało wyjściowego Schetynę zatrzymają w drugiej linii. Na kasie posadzą może znów Balcerowicza, by zajął się ostatecznym zaspokojeniem roszczeń finansowych wysuniętych przed laty przez Israela Singera pod groźbą „upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”. A na fasadowego premiera dadzą jakiegoś bezpartyjnego profesora-masona, jak Piłsudski Bartla po przewrocie majowym – więc może Kleibera (którego osobista zażyłość ze śp. Lechem Kaczyńskim zostanie znów dyskretnie przypomniana przez PiotraZarembę czy innego quasi-opozycyjnego dziennikarza) czy innego Buzka? I nawet wywieszą nad tym elegancki szyld typu: „POLSKA – WIELKI PROJEKT”, a warszawsko-krakowscy patrioci-etatyści w dodatku gremialnie to kupią.

 

– Kiedy niby miałoby się to stać?

– Doprawdy nie wiem, ale przemknęło mi przez myśl, czy aby ten „październik” nie jest planowany w tym roku już na wiosnę. Atmosfera oczekiwania jest w każdym razie już dość napięta nawet w generalskich domach – a z nerwów, wiadomo, tragiczne wypadki, jak u pp. Szumskich.

Skoro o tragicznych wypadkach mowa, wszystkiego można się spodziewać, skoro na czele państwowego komitetu bezpieczeństwa Euro 2012 stanęła pani minister Mucha. Samo jej pojawienie się w rządzie dawało już do myślenia – że mianowicie, z całym należnym szacunkiem, poważni gangsterzy najwyraźniej już się tam nie pchają, że zatem być może Rząd RP uznany został przez ojców chrzestnych za firmę upadłą, w którą chwilowo nie warto inwestować. Zauważmy, że akcja wycofywania się przez poważnych ludzi na z góry upatrzone pozycje zatacza coraz szersze kręgi, bo ostatnio do dymisji podali się w MSW akurat funkcjonariusze-specjaliści ds. bezpieczeństwa – akurat ci, których tam powstawiał G. Schetyna. Skoro więc temat „bezpieczeństwa Euro” przebija się już nawet do mediów głównego ścieku, to może planuje się tu właśnie coś nadzwyczajnego.

– Spodziewa się Pan podczas Euro 2012 jakiejś prowokacji?

– Owszem – i najwyraźniej nie ja jeden. Przecież właśnie w ostatnich dniach zapowiedziano podwyższenie gotowości bojowej w Wojsku Polskim na czas tej imprezy. Pytanie tylko: czy to wojsko ma nas bronić przed czymś – czy może raczej znów, jak w 1981 roku, ma bronić władzy ludowej przed nami? Po coś przecież pan Prezydent Komorowski znowelizował sobie w zeszłym roku prawo o stanie wojennym.

Może zacznie się od czegoś drobnego – może np., Boże uchowaj, jakaś katastrofa budowlana na jednym z tych stadionów budowanych stachanowsko przez niemieckie firmy, traktujące, jak słyszę, polski nadzór i normy budowlane dość lekceważąco? A jaki byłby sens ewentualnej prowokacji? Dwojaki. Wewnętrznie: pożądany efekt ostatecznego upadku ducha i zniechęcenia do własnego państwa. Na zewnątrz – ostateczna kompromitacja państwa polskiego, służąca do legitymizacji przejścia w scenariuszu rozbiorowym do fazy ostentacyjnej, jawnej już kurateli Berlina i Moskwy nad Księstwem Warszawskim – które może nam zostanie, jak już swoje aspiracje zrealizuje Ruch Autonomii Śląska.

– A jaki jest ciąg dalszy Pańskiego scenariusza „kryzysu kontrolowanego”?

– Pomysłów ministrowi Grasiowi i jego Bauerom nie zabraknie. Temat wrażych „kiboli”, choć podgrzewany w zeszłym roku z takim zapałem, może nie okazać się dostatecznie nośny – ale zawsze można go twórczo rozwinąć i wzmocnić, np. przez włączenie wątku ukraińskiego: oto np. polscy kibice na meczu we Lwowie zostają zaatakowani przez neobanderowców, po czym dają im stosowny odpór we Wrocławiu. To dałoby szerokie pole do międzynarodowych potępień i ostatecznej rozpraw z hydrą nacjonalizmu w Mitteleuropie – bez czego, pamiętajmy, nie może zostać zrealizowany istotny element scenariusza rozbiorowego, znany od stu lat pod nazwą Judeopolonii A zrealizowany być przecież musi to nawet pilnie, zwłaszcza jeśli „wojna o pokój” w Iranie w końcu się rozpocznie.

 

– Czy to nie przesadny pesymizm?

– Nic podobnego. Przekonanie, że ani aktualny porządek świata, ani Eurokołchoz, ani aktualny reżim postpeerelowski nie będą trwać wiecznie – to raczę przejaw ostrożnego optymizmu. Rzecz w tym, co potem. I tu na szczęście nie trzeba wymyślać prochu – coraz więcej ludzi pojmuje pilną potrzebę kontrrewolucji. Czy czytał Pan apel portugalskich intelektualistów, artystów i polityków o restaurację monarchii? A preambułę węgierskiej konstytucji? Korona Świętego Stefana już została symbolicznie podniesiona – czas najwyższy upominać się o Koronę Polską, byśmy mogli umierać jako poddani, nie obywatele.

 

– Nad czym teraz Pan pracuje? Czy powstaje jakiś nowy film?

– Owszem, jeśli dożyjemy lata, to może wreszcie uda mi się skończyć pierwszą część cyklu „TRANSFORMACJA” i kameralny portrecik filmowy Jarosława Marka Rymkiewicza, którego poezja należy do tych niewielu prawdziwie pięknych rzeczy, co przetrwają naszą zakłamaną epokę i pozostaną na zawsze w skarbnicy polszczyzny, by z niej czerpać mogły przyszłe generacje. O ile będą jeszcze jacyś Polacy – do czego niezbędne jest, by w tym nadchodzącym wielkimi krokami „kryzysie kontrolowanym” nie wszyscy dali się pozabijać i doszczętnie ograbić.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad udzielony tygodnikowi „Najwyzszy Czas!”

 

Komentarze