Można odnieść wrażenie, że głównym zajęciem prokuratury jest w ostatnich latach obserwowanie Pana wypowiedzi. Mało tego – przekręcanie ich znaczenia i wyrywanie z kontekstu. Nie ma Pan wrażenia, że sytuacja jest co najmniej absurdalna?
No, bez przesady – naczelnym priorytetem post-peerelowskiego wymiaru niesprawiedliwości pozostają chyba jednak nadal matactwa i planowe zaniechania w sprawie zamachu smoleńskiego. A że jedocześnie aktualna „władza ludowa” szuka dobrego pretekstu do zalegitymizowania tego pełzającego stanu wyjątkowego – stąd jesienny sezon polowań na „terrorystów”, w kontekście którego sięgnięto i po moją wypowiedź nie pierwszej już, prawda, świeżości.
Ja poczytałem sobie kodeks karny ze szczególnym uwzględnieniem artykułu 255 §2 tego kodeksu, w oparciu o który, jak słyszę, działa przeciwko mnie prokuratura – stanowi on: „Kto publicznie nawołuje do popełnienia zbrodni, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Otóż ja mogę powiedzieć z całą stanowczością, że nie tylko do żadnej zbrodni nie nawołuję, ale wręcz przeciwnie – nawołuję właśnie do przykładnego i surowego karania zbrodni, ze szczególnym uwzględnieniem zbrodni zdrady stanu. Nie mam do dyspozycji stałego miejsca w mediach, więc jeśli nadarza się okazja, to zwracam uwagę, że właśnie niekaranie zdrady stanu, tolerowanie zaprzaństwa jest wystawianiem państwa na najwyższe niebezpieczeństwo. Okazja czyni złodzieja – bezkarność ośmiela zdrajców.
A tymczasem w Polsce nie grozi za taką działalność nie tylko żadna kara, ale nawet publiczne napiętnowanie, ba, nawet publiczne nazwanie zdrady i zaprzaństwa po imieniu. Centralne ośrodki propagandy antypolskiej, takie jak „GWiazda śmierci” z ulicy Czerskiej w Warszawie czy ta druga – z siedzibą przy ul. Wiertniczej, od lat i na co dzień zajmują się popularyzowaniem zdrady i zaprzaństwa jako wzorców osobowych. To także czyny, które powinny być ścigane z mocy prawa najsurowiej karane.
Gdyby kiedyś na serio wróciło państwo polskie (a ja wciąż wierzę, że wróci), to postawiłoby tych funkcjonariuszy frontu walki ideologicznej z polskością przed sądami. A ostatecznie niektórych spośród tych zdrajców i zaprzańców tam, gdzie ich miejsce – pod ścianą. Prawda jest taka, że jeśli zdrada i zaprzaństwo nie są zagrożone najwyższym wymiarem kary, to tworzy się na nie popyt. I właśnie z tego popytu korzystają jak dotąd bez przeszkód owe centra propagandowe. Na propagowaniu zdrady i zaprzaństwa zbudowana tam została niejedna kariera medialna.
Ale czy „rozstrzeliwanie” to kara adekwatna?
Istotnie, to rzecz do dyskusji. Zwracają mi dobrzy ludzie uwagę, że zwykłym sprzedawczykom pluton egzekucyjny się nie należy, że to przywilej żołnierski. Wszakże ja nie wykluczam, że wśród funkcjonariuszy frontu walki ideologicznej, o których mowa, są i funkcjonariusze, i agenci służb, i armii różnych państw, z których żadne nie jest niepodległą Polską. Bo przecież nie można mieć złudzeń co do lojalności oficerów i agentów postsowieckich służb, takich jak WSI czy b. Depratament I MSW PRL – nie mówiąc o tych, co to żadnych konfliktów lojalności nigdy nie przeżywali, bo od zawsze pozostają wierni służbom ruskim, pruskim, izraelskim czy innym. I nie dziwota, że na niepodległości Polski im nie zależy. To ich wykryciem i przykładnym ukaraniem winna się intensywnie zająć prokuratura, a nie odsłuchiwaniem moich starych nagrań z internetu.
Ale czemu akurat rozstrzeliwać „co dziesiątego”?
No, racja – sądząc po rozmiarach nagonki, która ruszyła w ostatnich dniach – mówiąc, że co dziesiąty funkcjonariusz „GWiazdy śmierci” powinien być rozstrzelany, pewnie znacząco zaniżyłem szacunek [śmiech].
Zatem oskarżanie Pana o nawoływanie do zbrodni to kłamstwo?
Tak jest. Nie nawołuję bowiem do bezprawia, ale do stosowania prawa; nie wzywam do organizowania samosądów, ale do działania sądów. Nawołuję do egzekwowania prawa, które na szczęście w Polsce wciąż przewiduje karanie zdrajców. Choć karę śmierci sprytnie i we własnym interesie zawczasu wykreślili z kodeksu karnego jeszcze komuniści – to jednak zdrada stanu wciąż pozostaje zbrodnią (patrz: artykuły 127 i 128 kk). Apeluję po prostu, żeby to prawo było stosowane.
A nie jest?
Nie jest i to przecież wyraźnie widać. Może dlatego, że sądy RP kierują się dziś nie polską racją stanu, ale za instancję wyższą, uprawnioną do wydawania im poleceń, kontrolowania ich uważają euro-kołchoz, czyli „państwo europejskie”. Nic więc dziwnego, że takie sądy, tak postępujący sędziowie nie usiłują sądzić tych, którzy na różnych polach godzą w niepodległość narodu polskiego.
Zdrada jest teraz w Polsce propagowana?
Ależ oczywiście. I przodują tu obydwa wymienione już kilkakroć centra antypolskiej propagandy. To przecież one z całą swą mocą zaangażowały się w utrudnianie prokuraturze śledztwa w sprawie zamachu smoleńskiego, publikując różne kłamstwa na temat przyczyn rzekomej katastrofy. To przecież one zaangażowały się we wprowadzenie w błąd wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie, a zatem w działania zmierzające w kierunku sprowadzenia niebezpieczeństwa na ważne organy państwa polskiego. To niebezpieczeństwo zresztą trwa. Przecież jeżeli powołane do tego służby nie były w stanie ochronić przed zamachem i śmiercią Prezydenta Polski i 95 innych najważniejszych osób w państwie i od dwóch lat nie są w stanie wyjaśnić tej sprawy, to oznacza jedno – dziś żaden polski państwowiec nie może czuć się bezpieczny, musi mieć świadomość, że może go spotkać los śp. Lecha Kaczyńskiego. Ale przekaz medialny jest dokładnie odwrotny – „Polska jest bezpieczna”. To kłamstwo. I właśnie ten stan rzeczy to w dużej mierze zasługa ośrodków z Czerskiej i Wiertniczej. Kiedyś będzie to wyraźnie stwierdzone.
Stwierdzone?
Tak. Warto pamiętać, że po II wojnie światowej przed trybunałem w Norymberdze stawali i ci, którzy w ścisłym znaczeniu tego pojęcia przez całe życie nikogo nie zabili, stawali ludzie, którzy muszki być może nie skrzywdzili, ale zostali nazwani (i słusznie) zbrodniarzami, bo byli promotorami rządów Hitlera. Warto pamiętać, że znaleźli się w tym gronie nie tylko zbrodniarze z wojska, partii i bezpieki, ale także dziennikarze – i gdyby nie samobójstwo, przed tym trybunałem stanąłby jako jeden z głównych oskarżonych Josef Goebbels. A przecież Goebbels nie był katem z Auschwitz, nie wyrywał paznokci na Szucha. A jednak słusznie został uznany za jednego z największych niemieckich zbrodniarzy. Współczesnymi „Goebbelsami” są w Polsce właściciele i redaktorzy mediów, które wymieniłem. I dlatego wciąż uważam, że za zdradę i zaprzaństwo powinni podnieść odpowiedzialność, na jaką zasłużyli.
A jednocześnie część dziennikarzy spoza wymienionego przez Pana kręgu podlega inwigilacji…
Owszem, słyszałem o operacji „Cmentarze”, w ramach której w szerszym gronie innych ludzi mediów, twórców i dziennikarzy w ubiegłym roku objęto inwigilacją podobno także i mnie. Ma to zapewne także i dobrą stronę: mam nadzieję, że jestem zatem dobrze strzeżony [śmiech]. Moim zdaniem ta inwigilacja to tylko część planu, w ramach którego „władza ludowa” zaspokaja pilną potrzebę wskazania wroga, którego zwalczanie będzie legitymizować wprowadzenie pełzającego stanu wojennego. A żeby go wprowadzić, musi wyeliminować lub przynajmniej zmarginalizować krytyczne wobec siebie media. Drugą częścią tego planu jest stworzenie „wspólnego wroga”. Według „GWiazdy śmierci” tym wrogiem są dziś środowiska patriotyczne. Funkcjonariusze „GWiazdy śmierci” stawiają znak równości pomiędzy polskim patriotyzmem a faszyzmem i terroryzmem. To nie jest zresztą nowa metoda. Wymyślił ją nie kto inny, tylko sam Józef Stalin z towarzyszami na Kremlu w 1926 roku. To właśnie wówczas zdecydowano, że agentura kominternu na całym świecie ma prowadzić walkę z polskimi patriotami pod szyldem „walki z faszyzmem”. Ludzie z Czerskiej i z Wiertniczej kontynuują po prostu tę nieraz wielopokoleniową już tradycję walki z polskością. Czyż dziś patrioci nie są porównywani do faszystów? Czyż właśnie tego nie robią wymienione przeze mnie gwiazdy śmierci? Ja widzę, że mają na tym polu olbrzymie zasługi. Ich działalność byłaby osądzona, gdyby wróciło tu kiedyś państwo polskie.
Nie ma Pan wrażenia, że sama prokuratura niewiele by tu zdziałała? Ma stworzone ku temu odpowiednie „warunki” także poprzez obecność w mediach dawnych TW, a może i obecnych agentów, którym w istocie płacą służby specjalne, a nie „rodzime” redakcje czy wydawnictwa…
Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Przecież cały tzw. ład medialny w Polsce został ustalony i uporządkowany w okresie transformacji ustrojowej, był po prostu częścią „układu Jaruzelski-Geremek” (sformułowanie używane przez Ambasadora USA w PRL). To właśnie ten układ zadecydował o utworzeniu głównych ośrodków propagandy w Polsce. Powiem więcej – mając świadomość, jak wyglądały zakulisowe zasady zawierania tego układu, mogę powiedzieć, że utworzenie głównych dziś ośrodków propagandy można przypisać bardzo utalentowanym agentom sowieckich służb w Polsce. Przykładem może tu być sam Mariusz Walter, którego w stanie wojennym do prowadzenia propagandowego kanału rekomendował gen. Jaruzelskiemu sam Jerzy Urban. To samo dotyczy zresztą i Zygmunta Solorza – Żaka, właściciela Polsatu, którego talent nie mógł wszak nie zostać dostrzeżony przez ww. służby. Zresztą takich ludzi jest w mediach znacznie więcej – komunistyczna władza stworzyła im odpowiednie warunki. Bardzo często wiążą ich tradycje rodzinne. Metody „pracy” są wręcz dziedziczone. Młodzi „funkcjonariusze mediów” chętnie korzystają z metod sprawdzonych i wypróbowanych przez ich rodziców i dziadków. Wręcz klasycznym przykładem takiej medialnej rodziny, w której propagandowe zachowania są dziedziczne, jest rodzina Smolarów. Przecież Piotr Smolar kultywuje najskuteczniejsze metody wypracowane przez medialnych agentów czasu PRL. Wtedy również różni agenci poumieszczani gdzieś w zachodnich mediach zaczynali pisać krytyczne artykuły w stosunku do opozycji, a potem w kraju zwracali uwagę, na artykuły napisane na Zachodzie przez rzekomo tamtejszych, niezależnych publicystów. Zresztą Piotr Smolar to już trzecie pokolenie tej rodziny angażujące się w antypolską propagandę. Dla przypomnienia – jego ojciec Aleksander Smolar to taki Michaił Susłow, czołowy ideolog środowiska sierot po Unii Wolności – w l. 60. Był wszak aparatczykiem PZPR. Jego brat Eugeniusz (stryj Piotra Smolara) jako szef polskiej sekcji BBC położył ogromne zasługi dla układu Jaruzelski-Geremek – przy okazji będąc kontaktem operacyjnym Departamentu I MSW PRL, czyli tajnym współpracowniekiem sowieckiego polskojęzycznego wywiadu. A ich ojciec, czyli dziadek Piotra Smolara – Hersz vel Grzegorz Smolar – został przerzucony do Polski wprost z sowieckiej Rosji w I połowie XX wieku. I wykonywał swoją robotę na rzecz zleceniodawców, którzy go do Polski przysłali. Takich „czerwonych dynastii” jest zresztą znacznie więcej. Oczywiście – żaden z jej członków do tego się nie przyzna, a publikacje na ten temat, np. takie, jak ukazywały się w „Warszawskiej Gazecie”, należą do znakomitych, ale nielicznych wyjątków.
Tymczasem wyraźne poszukiwanie „wroga” sprawia, że można spodziewać się nowych oskarżeń wobec innych osób…
Cóż, gdyby sytuacja nastrajała do żartów, można by było powiedzieć, że na razie biorą na „b” – Brunona, Brauna… Potem przyjdzie kolej na następne litery alfabetu… Z przykrością obserwuję więc ten mały festiwal składania samokrytyki i publicznego „odcinania się”, który trwa także i w części tzw. prawicowych mediów. To klasyczna metoda salami. Nieszczęśni koledzy ze stołecznych redakcji, którzy spieszą z potępieniem moich wypowiedzi, nie zadając sobie trudu, by dowiedzieć się, co rzeczywiście powiedziałem – bo jak zwykle wystarcza im wersja zredagowana przy Czerskiej…
Kiedy Putin chciał mieć pretekst do uderzenia na Czeczenię, przeprowadził w Moskwie ataki terrorystyczne, za które obciążył Czeczeńców. W Polsce nagle pojawił się „zamachowiec” Brunon K., a wcześniej „zadymiarze” z Marszu Niepodległości. Tusk idzie śladami Putina i przygotowuje stan wyjątkowy?
Uda się wprowadzić stan wyjątkowy?
Myślę, że Donald Tusk czy Bronisław Komorowski (a może obaj) dążąc do stanu wyjątkowego, zapominają o jednym. Może się zdarzyć, że obaj panowie popełnią znowu błąd, który już popełnili. Chodzi o to, że Donald Tusk dążąc w 2010 roku do ośmieszenia i poniżenia śp. Lecha Kaczyńskiego za sprawą zachowania Putina, zamiast wykorzystać ówczesnego premiera Rosji, sam został przez niego wykorzystany i to w najgorszy sposób, bo wziął udział w zabójstwie. Kiedy się zorientował, było już za późno i mógł tylko stanąć ramię w ramię z Putinem nad szczątkami samolotu, czy to prawdziwymi, czy malowniczo rozrzuconymi. Przerażenie Tuska było tamtego wieczoru aż nadto widoczne. I dlatego – mówię całkiem poważnie – z troski o to, żeby znalazł się on w więzieniu czy pod ścianą, gdzie, jak uważam, jest jego miejsce, ja szczerze niepokoję się o bezpieczeństwo premiera Tuska. On nie jest bezpieczny. Ja po prostu boję się, że zanim on trafi przed Trybunał Stanu RP, zostanie po prostu odstrzelony przez te same służby, które zorganizowały zamach smoleński. Pamiętajmy, że Donald Tusk i Bronisław Komorowski są dziś jednymi z najistotniejszych świadków w sprawie smoleńskiej zbrodni stanu. A akcja usuwania jej świadków trwa w najlepsze, o czym również pisała „Warszawska Gazeta”. Może się tak zdarzyć, że Donald Tusk wystąpi w charakterze kozła ofiarnego po to, żeby nadać pozory podstaw do wprowadzenia jakiegoś „stanu wojennego-bis”. Przecież właśnie zabójstwo polityczne byłoby do tego idealnym pretekstem. A przy okazji – byłoby to doskonale zalegendowane usunięcie świadka…
Przecież to konsorcjum służb, które zamach smoleński przeprowadziły, nie dopuści nigdy do postawienia Donalda Tuska przed sądem, nie zaryzykuje, że zostanie on kiedyś wezwany pod przysięgą do zeznania, o czym np. rozmawiał z Władimirem Putinem na molo w Sopocie w 2009 r. Polscy patrioci powinni więc podjąć nowennę o zdrowie i bezpieczeństwo Donalda Tuska, by w przyszłości mógł on stanąć przed wymiarem sprawiedliwości niepodległej Polski.
Na koniec bardziej osobiste pytanie – jak wygląda praca nad Pana najnowszym filmem?
Gotowe są dwie pierwsze części (z czterech planowanych) filmu „TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA” – pokazywałem je już tu i ówdzie (m.in. przy okazji wyjazdu na Festiwal Polskich Filmów w Chicago) – czy w aktualnym stanie rzeczy będę miał możliwość kontynuowania pracy twórczej, czas pokaże.
Z Grzegorzem Braunem rozmawiała Aldona Zamorska z „Gazety Warszawskiej”