Telewizyjne relacje z ulic Paryża po wprowadzeniu stanu wyjątkowego są istotnie wstrząsające, ale nie tylko ze względu na bezwzględne okrucieństwo zamachowców-samobójców. Robią wrażenie również jako manifestacja schizofrenii i kompletnego oderwania od rzeczywistości tej zbiorowości, która padła ofiarą terrorystów.
Oto np. w tłumie zebranym na miejscu zbrodni jakiś uliczny minstrel z gitarą zawodzi, a ludzie podchwytują: „Alleluja!” – nie jest to jednak wyznanie wiary w Zmartwychwstanie, ale piosenka Leonbarda Cohena. Mamy więc do czynienia z ludźmi okaleczonymi – manifestującymi, owszem, głęboką potrzebę modlitwy, ale nieznającymi już ani właściwych słów, ani jedynie prawdziwego ich Adresata. W innym miejscu śpiewa się „Marsyliankę” – niby wszystko na miejscu, bo to hymn państwowy – ale historycznie jest to wszak pieśń rewolucji, która przyniosła Francuzom gwałty, rabunki i zagładę (samego duchowieństwa katolickiego mordując ponad 3 tys.). Rewolucja była więc wielkim, do dziś niepowetowanym ciosem w cywilizację łacińską i niewątpliwie przyczyniła się w skutkach do wytworzenia tej próżni aksjologicznej, w której dziś grasować mogą m.in. kaznodzieje dżihadu. Skoro bowiem republika francuska swoim głównym fetyszem uczyniła tzw. laickość, tj. urzędową bezbożność – tedy nie ma się co dziwić, że jakakolwiek duchowość, nawet tak spaczona i godna ubolewania jak islam, może dziś rozwijać się wybujale na tym republikańskim ugorze.
Dokładnie przed rokiem Wielki Wschód Francji wzywał wszak do „wzmocnienia neutralności religijnej” w przestrzeni publicznej w związku z rzekomą „kontrowersyjnością” szopek bożonarodzeniowych (sic!). Wówczas też, w związku z kolejną rocznicą fundamentalnego dla masonerii wprowadzenia ustawy o rozdziale Kościoła od państwa, rząd paryski deklarował wiarę w „uśmierzający, łagodzący charakter laickości”. Kiedy więc dziś oszołomieni i zrozpaczeni paryżanie ze łzami w oczach śpiewają „Marsyliankę”, ma to jednak wymiar niezamierzonej, okrutnej groteski: ludzie, przed którymi postarano się ukryć źródła i znaki prawdziwej Wiary, modlą się do „republiki laickiej” – fałszywego bożka, który ich zawiódł. Każdy, kto zna historię Europy, rozumie, że ci straumatyzowani ludzie równie dobrze mogliby śpiewać „Międzynarodówkę”, „Avanti, popolo!” albo i „Horst Wessel Lied” – równie fałszywe, nic niewarte rewolucyjne mantry, których powtarzanie nie zmienia faktu, że największym, dokonującym największych spustoszeń samobójcą jest sama „republika laicka”, która wciąż uparcie dokonuje rytualnego mordu na „najstarszej córce Kościoła”. Niszcząc podstawy i rdzeń cywilizacji, czyni ona swych „obywateli” kompletnie bezbronnymi i, co grosza, ogłupiałymi wobec realnych wyzwań.
A polityczna analiza zdarzeń co podpowiada? Nic nowego – mamy oto inaugurację kolejnego „kryzysu kontrolowanego”. Kto należy do politycznych beneficjentów nowej masakry paryskiej? Przede wszystkim: USA, Rosja i Izrael – przeniesienie islamskiego terroryzmu do serca Europy niewątpliwie przysłuży się realizacji ich zamierzeń na Bliskim Wschodzie – robiąc współczujące miny mogą teraz jednocześnie zauważać: „A nie mówiliśmy?”. Walka z państwem rezunów islamskich ISIS będzie teraz prowadzona z pogłębionym zrozumieniem, ba – nawet aplauzem wspólnoty międzynarodowej. Zresztą Francuzi natychmiast sami wskoczyli na tę falę nastrojów – wysyłając swoje myśliwce nad Ar-Rakka. Czy sam reżim francuski należał do bezpośrednio zainteresowanych takim obrotem spraw? Oczywiście. Bez takiego „Pearl Harbor” nie można by z dnia na dzień zawiesić reguł obowiązujących w eurokołchozie – nie mając poważnego pretekstu, nie można by zawiesić swobody podróżowania przyjętej w Schengen. A przecież bez tego radykalnego kroku Francja nie może rozwiązać problemu „uchodźców” – pozostając zakładnikami własnego frazesu: „demokratyzmu”, „tolerancji” i „neutralności światopoglądowej”. Paryskie zamachy są tu więc, przykro to stwierdzić, jak znalazł – teraz można głośno zawołać: „Pobite gary!” i zmienić zasady w trakcie gry. Ważne, że argumenty podane do ręki przez islamistów będzie można z powodzeniem zastosować w walce z innymi „ekstremizmami” – np. patriotami i katolikami, którym się „laicka republika” nie podoba.
Czy to znaczy, że nowa masakra paryska jest w jakiejś mierze kolejną repliką scenariusza operacji „Gladio” realizowanej przez amerykańską i włoską bezpiekę od lat 50.? Absolutnie niewykluczone. Jak zwykle bowiem, jak za dotknięciem czarodziejskiej pały policyjnej, zaraz pojawia się „syryjski paszport” jednego z zamachowców-samobójców cudownie odnaleziony przez tę samą bezpiekę, która dysponując wszelkimi narzędziami totalnej inwigilacji jakoś nie zdołała wcześniej namierzyć żadnej z dziesiątków szykujących się do akcji ekip – kto w to wierzy, niechaj dalej nie wychodzi z dziecinnego pokoju. Tradycja prowokacji politycznej z wykorzystaniem „terrorystów” pośrednio prowadzonych bądź wprost zakontraktowanych przez tajną policję jest zresztą bardzo długa – a szczególnie bogata w Rosji, gdzie przecież licencjonowani przez ochranę zamachowcy zdołali posłać na tamten świat wielu wysokich urzędników, a nawet członków rodziny panującej. Jeśli więc pan prezydent Hollande takie rzeczy u siebie toleruje, to powinien pamiętać, że następny scenariusz może dla większej wiarygodności uwzględniać zgładzenie także i jego samego – dla dobra „republiki laickiej”, ma się rozumieć.
Oczywista jest więc wieloraka doraźna użyteczność akcji terrorystycznej – dla niemal wszystkich uczestników gry. Ale jaki cel dalekosiężny może takim operacjom przyświecać? W poszukiwaniu odpowiedzi sięgnijmy do klasyka. Albert Pike (1809–1891), amerykański literat, wojskowy i mason, tak instruować miał swych wysoko wtajemniczonych braci:
Trzecia Wojna Światowa musi się rozpocząć od przewagi różnic spowodowanych przez agentury Illuminati pomiędzy politycznymi Syjonistami oraz liderami Świata Islamu. Owa wojna musi być prowadzona w taki sposób, że Islam oraz polityczny Syjonizm wzajemnie się zniszczą. W tym samym czasie inne państwa, ponownie podzielone w tej kwestii, będą powstrzymywane do punktu kompletnego wyczerpania fizycznego, moralnego, duchowego oraz ekonomicznego. Wypuścimy nihilistów oraz ateistów oraz sprowokujemy niezwykły socjalny kataklizm, który w całym tym horrorze wykaże jasno i dobitnie narodom efekty absolutnego ateizmu, pochodzenie zdziczenia i najbardziej krwawe orgie. Wtedy na każdym miejscu, wszędzie obywatele, zmuszeni do własnej obrony przed mniejszościami etnicznymi i rewolucjonistami, będą eksterminować owych niszczycieli cywilizacji, a masy pozbawione iluzji wobec chrześcijaństwa, którego boskie duchy, formujące chrześcijaństwo bez kompasu oraz kierunku, pożądających ideałów, ale bez wiedzy, gdzie umieścić swoje oddanie i adorację, otrzymają rzeczywiste światło poprzez uniwersalną manifestację czystej doktryny Lucyfera, wystawionej w końcu na publiczny widok. To wyjawienie spowoduje w rezultacie generalny reakcyjny ruch, po którym nastąpi zniszczenie chrześcijaństwa oraz ateizmu, obydwu zwyciężonych oraz zniszczonych w tym samym czasie.
Należy zaznaczyć, że zarówno ten powyższy, jak i inne podobne passusy z pism Alberta Pike’a uznają za apokryf badacze sympatyzujący z masonerią – faktyczne autorstwo przypisując niejakiemu Leo Taxilowi (1854–1907). Tak czy inaczej, chora inwencja XIX-wiecznego autora (niezależnie, czy uznamy zań Pike’a czy Taxila), który trzy wojny światowe wyprorokował na długo przed wybuchem tej pierwszej, nadaje chaosowi aktualnych zdarzeń zastanawiającej logiki. Nieprawdaż?