Aby jednak kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym (czy też innymi słowy: żydowska suwerenność wyspowa od Dniepropietrowska i Odessy po Wrocław i Szczecin) mogło w tym trybie wejść w fazę jawnej już całkiem krystalizacji – trzeba nieodzownie spełnić jeden warunek: trzeba jakoś pozbyć się tej młodzieży, która na stadionach i ulicach polskich miast manifestuje 1 marca, 1 sierpnia czy 11 listopada.
To, co w normalnych Polakach budzi wzruszenie i dumę, to w innych wywoływać może krytą szyderstwem frustrację i mściwą nienawiść. Serce więc rośnie, ale i zamiera z trwogi, kiedy młodzi Polacy oddają cześć i manifestują wolę dorównania narodowym bohaterom – jak ostatnio 1 marca w dzień Żołnierzy Wyklętych. Widok to piękny i szczęśliwa chwila, kiedy najwyższe władze państwowe, w honorowej asyście Wojska Polskiego i przy aplauzie licznie zgromadzonych patriotów szeregu pokoleń, oddają wreszcie w należny sposób sprawiedliwość poległym i weteranom – walczącym o sprawę pozornie z kretesem przegraną, a dziś w końcu tryumfalnie „za grobem” zwycięską.
Ale też mrozi krew w żyłach i włosy na głowie jeży całkiem realna dziś perspektywa „zutylizowana” w jakiejś kolejnej hekatombie tego potencjału, który się w ostatnich latach zdołał odbudować – cudem opatrzności i pracą tylu niestrudzonych „kustoszy pamięci”: ostatnich świadków, niepokornych historyków, popularyzatorów i rekonstruktorów. Manifestowane tak tłumnie i tak pięknie szlachetne sentymenty mogą bowiem zostać już w najbliższej przyszłości wykorzystane przeciwko nam – jeśli patriotyczne „odruchy bezwarunkowe” posłużą do wplątania narodu w tryby machiny wojennej, która doprowadzi do „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej”.
Jakie wydarzenia posłużyć mogą w nadchodzącym sezonie za dogodny punkt wyjścia i kanwę do snucia dalszych wątków intrygi – najpierw prowokacji, potem eskalacji wojennej, a wreszcie pacyfikacji?
Terroryści nad Wisłą
Najpierw niewątpliwie czeka nas wiosenna reaktywacja migracji „nachodźców” z Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej, a następnie nieuniknione ekscesy z ich udziałem. Jednocześnie należy się spodziewać przeniesienia na nasze terytorium wojny z teatru bliskowschodniego. Nawet bowiem jeśli (co daj Boże) mimo oficjalnych zapowiedzi jednak nie nastąpi wysyłka naszych wojsk do Syrii – to i tak już przecież de facto wypowiedzieliśmy wojnę Państwu Rezunów Islamskich, więc tym samym niejako zalegitymizowaliśmy ich akcję odwetową na naszym terytorium. Nie darmo przecież od szeregu tygodni „eksperci ds. walki z terroryzmem” w rodzaju Yorama Schweitzera i Pawła Pruszyńskiego wyrażają przekonanie, że ataki terrorystyczne w Europie, z wykorzystaniem „brudnej bomby” atomowej i latających dronów, to tylko kwestia czasu. Gdyby z początkiem lata rzeczywiście nastąpić miały uderzenia w typowane pierwszorzędne cele: Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej (Francja, czerwiec/lipiec) i Światowe Dni Młodzieży (Polska, lipiec tego roku) – z jednej strony będzie to sygnałem do migracji uchodźców (tym razem z zachodu na wschód – patrz: samospełniające się przepowiednie Mosze Kantora na styczniowym spotkaniu z Włodzimierzem Putinem), a z drugiej okazać się mogą pretekstem do rozpoczęcia polowań na wszelkiej maści „radykałów” i „ekstremistów” już bez specjalnego wyróżniania islamistów (patrz: manifest „Ograniczonej tolerancji” tegoż Kantora).
Powrót UPA i rzezi wołyńskiej
Jednocześnie liczyć się należy już w najbliższych miesiącach z próbami rozpalenia konfliktu na kierunku ukraińskim. Kiedy kultywujący tradycje UPA szowiniści zorientują się ostatecznie, jak nieodwołalnie ich los przypieczętowano ostatnio w Monachium – na kogo wówczas przekierowana zostanie ich frustracja? Kiedy więc latem lub jesienią tego roku Amerykanie w pełnej zgodzie z Moskalami doprowadzą do wymiany reżimu kijowskiego w trybie nowego Majdanu (z czym już wstępnie odgrażał się Prawy Sektor), kiedy wreszcie parcelacja ich państwa stanie się jawnym faktem – na kim zechcą wyładować się tamtejsi rezuni? Nie darmo chyba od miesięcy media rosyjskie przekonują Ukraińców, że czeka ich fala masowych rewindykacji z polskiej strony (sic!) i że Polacy razem z Amerykanami dokonują rozbioru Ukrainy (sic! sic!). Niedaleki czas pokaże, czy ubiegłotygodniowy zamach w Żółkwi (podpalenie siedziby polskiej organizacji) okaże się pierwszym z serii incydentów prowadzących do pełnowymiarowej wojny na tym froncie. Nawet jednak konflikt na skalę limitowaną rozsądkiem (daj Boże) naszych władz państwowych, stanowić będzie wyborny pretekst do intensyfikacji zabiegów o ustanowienie międzynarodowej kurateli nad Polską. Tego ostatniego przecież de facto już od dawna domaga się obóz zdrady narodowej – aktualnie skupiony pod szyldem KOD.
Nowi okupanci?
I tu, jak znalazł, na miejscu będą akurat amerykańskie jednostki wyznaczone do udziału w manewrach „Anakonda”, które przecież właśnie w połowie czerwca rozpocząć się mają nad Wisłą. Wystarczy tylko odpowiedni pretekst, by ich dalsza obecność u nas okazała się konieczna – z powodu „zagrożenia terrorystycznego”, by zapobiec „katastrofie humanitarnej” albo „w obronie demokracji”. Bo wprawdzie dziś jeszcze obowiązuje wersja o konieczności „wzmacniania wschodniej flanki NATO”, którą za najlepszą monetę przyjmują prostoduszni a niedoinformowani Polacy – ale kto wie, jaka „mądrość etapu” będzie obowiązywała za pół roku? Przecież bawiąca parę tygodni temu w Polsce asystent sekretarza stanu Victoria Nuland – pełniąca na naszym odcinku funkcję imperialnego rewizora – spotkała się, owszem, z przedstawicielami aktualnego układu władzy, ale także z jednym z liderów obozu jawnej zdrady, który jak z tego wynika, jest w waszyngtońskiej układance naturalnym kandydatem na polskiego Jaceniuka po ewentualnym warszawskim „majdanie”. A przeprowadzenie tego ostatniego mogą nasi imperialni sojusznicy uznać za konieczne, jeśli aktualny układ warszawski przestanie spełniać ich oczekiwania – np. w sprawie żydowskich roszczeń. A przecież wszyscy bez mała najważniejsi gracze na naszej szachownicy zdążyli się zadeklarować jako gwaranci bezpieczeństwa i interesu żydowskiego – uczyniła to wprost przyszła prezydent USA Hilarzyca Clintonowa, a ostatnio Włodzimierz Putin (patrz: komunikat ze spotkania z Mosze Kantorem).
Przy tym wszystkim nie należy zapominać, że wciąż aktualne pozostaje dla nas zagrożenie „uderzeniem deeskalacyjnym” ze strony Moskwy – gdyby układ imperiów zawarty w Monachium m.in. naszym kosztem zaczął się jakoś rozłazić w szwach i gdyby towarzysze amerykańscy zanadto przyparli do muru towarzyszy rosyjskich. Gdyby bowiem Waszyngton znów wycofał się z kolejnego „resetu resetu” – gdyby po raz kolejny cofnął uznanie imperialnej pozycji Rosji (czego akurat teraz trudno się spodziewać – patrz: głośno deklarowana zgodna kooperacja w Syrii) i gdyby Pentagon zdecydował się na rozegranie wojny w Europie Środkowej per procura (tj. poprzez konfrontację sojuszników-pośredników = Polski i Białorusi), wówczas Kreml może właśnie odwinąć się bronią niekonwencjonalną, niszcząc polskie zgrupowania i, powiedzmy, parę mostów na Wiśle. Paradoksalnie takie uderzenie otworzyłoby natychmiast drogę do negocjacji pokojowych – w jakiejś Genewie czy Bazylei, bo w takim konflikcie nie musi przecież zginąć ani jeden amerykański czy rosyjski żołnierz.
Wojna lichwiarzy
Do realnych zagrożeń, które przybrać mogą formę działań militarnych czy policyjnej pacyfikacji (patrz: ustawa 1066 – nadal zachowująca moc prawną), dołożyć należy perspektywę „kryzysu finansowego”. Słowo „kryzys” ujmować należy w cudzysłów – ponieważ nie będzie to przecież wynik naturalnego biegu zdarzeń motywowanego przez czysto ekonomiczne determinanty – ale raczej wyrachowany atak finansowy, obliczony i przeprowadzony w momencie dowolnie wybranym przez realizujących własne polityczne koncepcje lichwiarzy.
Reasumując: łatwo wyobrazić sobie nieodległą w czasie eskalację wojenną, w toku której najwyższe władze w Warszawie stracą jakiekolwiek pole manewru i zdolność egzekwowania suwerennej polityki. Prezydent, rząd i liderzy większości parlamentarnej pomimo najlepszych chęci i przy największym nawet natężeniu woli politycznej mogą nie być w stanie zapewnić Polakom bezpieczeństwa na całym terytorium Rzeczypospolitej. Wówczas – mając „wykręcone ręce” przez szereg synchronizowanych prowokacji z udziałem wewnętrznego obozu zdrady, znalazłszy się pod presją zewnętrznych nacisków o charakterze militarnym i finansowym – aktualny układ władzy będzie miał do wyboru dwie drogi. Może skapitulować, przyjąć rolę żyranta obcych roszczeń i samemu wziąć udział w operacji pacyfikacyjnej – co będzie wymagało zaangażowania w szeroką akcję dezinformacyjną względem własnego narodu z nieuniknioną koniecznością izolacji nielicznych malkontentów. Do tego ostatniego wystarczy w zupełności tych kilka „obozów deradykalizacyjnych” urządzonych na terenie amerykańskich „baz sprzętowych” (zlokalizowanych, z mocy podpisanej w ubiegłym roku umowy, w Drawsku Pomorskim, Choszcznie, Skwierzynie, Łasku i Ciechanowie). Aktualny prezydent, rząd i większość parlamentarna mogą też wybrać drogę honoru – i wówczas być może sami pojadą pierwszym transportem do jakiegoś polskiego Guantanamo (osobiście stawiam na Drawsko). A tymczasem w Warszawie, z błogosławieństwem sekretarza Kerry’ego i ministra Ławrowa, konstytuować się będzie nowy „rząd zgody narodowej” – z Grzegorzem Schetyną (MSW), Ryszardem Schnepfem (MSZ), Waldemarem Pawlakiem (MON), Ryszardem Petru (finanse) et consortes. Nominacje ministerialne wręczać będzie oczywiście prezydent Lech Wałęsa, do którego z tej okazji napłyną depesze gratulacyjne od przywódców całego „demokratycznego” świata.
Warunek rozbiorowy
Aby jednak kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym (czy też innymi słowy: żydowska suwerenność wyspowa od Dniepropietrowska i Odessy po Wrocław i Szczecin) mogło w tym trybie wejść w fazę jawnej już całkiem krystalizacji – trzeba nieodzownie spełnić jeden warunek: trzeba jakoś pozbyć się tej młodzieży, która na stadionach i ulicach polskich miast manifestuje 1 marca, 1 sierpnia czy 11 listopada. Ci młodzi ludzie bowiem ostatecznie zawiedli Adama Michnika. Ćwierć wieku wytężonej pracy i walki na froncie ideologicznym – i wszystko na nic. Młode pokolenie nie składa się z potulnych, posłusznych, bezkrytycznych, politpoprawnych, wynarodowionych i bezwyznaniowych eurokołchoźników. Nie udało się ich wszystkich wypchnąć na emigrację zewnętrzną czy bodaj wewnętrzną. Bronisław Geremek przewraca się w grobie. Są tu i głośno wołają: Bóg! Honor! I ojczyzna! Można więc zrobić z nimi tylko jedno: można ich pozabijać.
Jest jednak poważny problem – nie ma dziś na terenie Polski batalionów zafrontowych NKWD, nie ma do dyspozycji aparatu Smiersz, lojalnego aparatu UB i Informacji Wojskowej ani dywizji KBW. Żeby jedne sprowadzić, a drugie stworzyć – trzeba dobrego pretekstu i sporo czasu. Do jednego i drugiego potrzeba więc po prostu wojny. To akurat nie problem. Takie rzeczy się robi. Technika generowania „kryzysów kontrolowanych”, które w razie potrzeby można dowolnie eskalować – to tylko kwestia doboru kadr i stosownych inwestycji – ma bogate tradycje i szeroko sprawdzalną współczesną praktykę. Właśnie praktyka pokazuje, że takie operacje wymagają odpowiedniej „otuliny propagandowej” – zabezpieczającej mocodawców i wykonawców od ryzyka strat wizerunkowych. Rzecz musi mieć pozory spontanicznego zaangażowania przyszłych ofiar – innymi słowy, całość poprowadzić trzeba tak, żeby wyglądało „że sami chcieli”.
I to jest właśnie przyczyna, dla której widok polskiej młodzieży oddającej cześć niezłomnym bohaterom antyniemieckiej i antysowieckiej partyzantki i konspiracji budzi z jednej strony autentyczną wściekłość, a z drugiej – konkretne nadzieje tych, którzy już zamówili i zatwierdzili scenariusz zbliżającego się „kryzysu kontrolowanego”. Patriotyczny zapał i szczere umiłowanie tradycji wielokrotnie już z sukcesem wykorzystywali ci, którzy tej tradycji najszczerzej nienawidzą i tym zapałem najgłębiej pogardzają. Z najbardziej spektakularnym i tragicznym skutkiem udawało się to w cyklu antypolskich prowokacji, które nasza sentymentalna historiografia zwykła nazywać powstaniami.
Taki właśnie modus operandi najlepiej charakteryzował Józef Ignacy Kraszewski, który w zbeletryzowanej formie, w powieści pod bezpretensjonalnym tytułem „Żyd” przedstawił intrygi poprzedzające rozpętanie Powstania Styczniowego:
W powietrzu czuć proch, ale dla nas to nic złego… skorzystajmy z dobrej okazji. […] O szlachtę nam głównie idzie. Wmiesza się ona przez sam punkt honoru w awanturę, pójdzie do lasu, na krwawe pola, za co ją rząd ukarze, zniszczy, wytępi, wydusi, wywłaszczy, a wówczas dla nas droga otwarta… W każdym narodzie musi się wyrobić ponad masy jakaś inteligencja i rodzaj arystokracji. My jesteśmy materiałem gotowym, my zawładniemy krajem, a panujemy już przez giełdy i przez wielką część prasy nad połową Europy. Ale naszem właściwem królestwem, naszą stolicą, naszem Jeruzalem będzie Polska. My będziemy jej arystokracją, my tu rządzić będziemy, kraj ten należy do nas, jest nasz.
Nasze obecne położenie nie jest, rzecz jasna, ścisłym odwzorowaniem narodowej tragedii sprzed półtora stulecia, ale analogie są chyba aż nadto wyraziste.
Drogi ratunku
Z tych m.in. historycznych doświadczeń dla polskiej elity wypływać powinny oczywiste wnioski – do pilnej realizacji w nadchodzącym sezonie politycznym.
A. Pod żadnym pozorem nie akceptować wprowadzania wojsk, służb i administratorów obcych państw na terytorium Rzeczypospolitej.
B. Zbroić się po zęby, owszem, ale pod żadnym pozorem nie dać się wyciągnąć na plac boju; nie dać się posłać na żadną wojnę.
C. Pilnie szukać wyjścia z geopolitycznej pułapki – czego notabene żadną miarą nie uda się dokonać bez zniesienia żelaznej kurtyny na granicy z Białorusią (!).
D. Nie ograniczać „odzyskiwania państwa” i „dobrej zmiany” do zmian kadrowych w urzędach i instytucjach centralnych – podjąć wreszcie zmiany ustrojowe przywracające wolność gospodarczą i osobistą (prawo do posiadania broni), a tym samym zapewniające bezpieczeństwo wiary, rodziny i własności.
E. Wspierać, owszem, najwyższe władze zagrożone „majdanem”, prowokacją „terrorystyczną” i atakiem lichwiarzy – ale licząc się z najgorszym (stratą centrum państwowego na rzecz obozu zdrady i obcych interwentów), nie zaniedbywać pracy państwowej na poziomie elementarnym, parafialnym; działać na rzecz emancypacji, formacji i bezpieczeństwa narodu (Kościół, szkoła, strzelnica, mennica).
F. Sumiennie uczestniczyć w wiosennym jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski i jesiennej Intronizacji Chrystusa Króla – bo „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.
za: http://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/6120-tylko-u-nas-grzegorz-braun-czarne-chmury-2016