Władza, która z uporem godnym lepszej sprawy usiłuje egzekwować wobec polskich rodzin przymus korzystania z jakichkolwiek usług urzędowo preferowanych – czy to usług medycznych, czy edukacyjnych, kulturalnych, gastronomicznych, czy jakichkolwiek innych – taka władza podcina własne korzenie i podkopuje fundamenty państwa.
Przymus szczepień, godząc w suwerenność władzy rodzicielskiej, uderza w nasze cywilizacyjne wolnościowe tradycje. Jednocześnie przymus ów pozostaje wciąż niczym więcej niż tylko jednym ze współczesnych zabobonów – legitymuje się bynajmniej nie certyfikatem bezspornych ustaleń naukowych, ale jeśli już w ogóle sięga po jakąkolwiek legitymację, to najprędzej po tę „ormowską”, wydaną na podstawie zideologizowanych dyrektyw politycznych.
Na terytorium Polski trwa wielki eksperyment medyczny, w którym jako kolektywny królik doświadczalny służy ni mniej, ni więcej, cały naród. Chodzi o urzędowy przymus aplikowania szeregu tzw. szczepień ochronnych wszystkim dzieciom przychodzącym na świat w zasięgu egzekutywy warszawskiego Ministerstwa Zdrowia. Jest to, jak wiadomo, loteria – w której „przegranymi” są ci, którzy doznali działania niepożądanych „skutków ubocznych” obowiązkowych szczepień. Wstrząsające świadectwa tych ostatnich można było usłyszeć w ostatnich dniach na marszu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach „STOP NOP”, który nieoczekiwanie nawet dla samych organizatorów zgromadził w Warszawie tysiące zwolenników wolnego wyboru – przeciwko ingerencji w życie osobiste i gwałceniu praw rodzicielskich. Zgodnie jednak ze standardami życia publicznego III/IV RP, które w tej akurat kwestii nie ulegają ani o jotę żadnej „dobrej zmianie”, wydarzenie to zostało na ogół kompletnie zignorowane przez dominujące ośrodki propagandowe.
Słowo „eksperyment” jest tu w pełni adekwatne do sytuacji. Po pierwsze nikt nie zna dalekosiężnych skutków kampanii szczepień – z tego prostego względu, że nie ma ona w naszej historii precedensów. Polepszenie kondycji fizycznej, położenie kresu epidemiom i wydłużanie średniej długości życia w ostatnim stuleciu, żelazny argument propagandy pro-szczepiennej – ewidentnie problematyczny, skoro te pozytywne zmiany równie dobrze przypisać można podniesieniu poziomu higieny i polepszeniu warunków życia w tzw. krajach cywilizowanych. A wszak nieustannie wydłuża się lista „chorób cywilizacyjnych”, których żadne z oferowanych przymusowo terapii najwyraźniej się nie imają. Po wtóre nie ulega przecież wątpliwości, że usługi medyczne podlegają zmiennym modom, trendom, a także – co chyba najbardziej znaczące – decyzjom politycznym podejmowanym pod przemożna presją lobby farmaceutycznego. Skoro tylekroć już słyszeliśmy, jak chybione okazały się rządowe zamówienia medykamentów np. na kolejną kampanię antygrypową – któż może gwarantować, że ten sam mechanizm korupcyjny nie działa w innych przypadkach? Po trzecie wspomnieć należy o ograniczonym w czasie działaniu aplikowanych niemowlętom szczepionek – to kolejna niespójność logiczna w retoryce troski o zdrowie całych populacji. Jednocześnie mamy coraz liczniejsze przypadki pogorszenia stanu zdrowia malutkich pacjentów, które zarówno ich rodzinom jak i specjalistom trudno wytłumaczyć inaczej niż jako niekorzystny „efekt uboczny” szczepień. Z jednej strony mamy więc hipotetyczną wizję świetlanej przyszłości, w której ogół Polaków ma być zdrowszy dzięki wczesnemu aplikowaniu pewnych specyficznych terapii, które przemysł farmakologiczny przeforsował jako obligatoryjne – a z drugiej strony mamy realne fakty, jeżące włos na głowie i wyciskające łzy z oczu. (Kto ma silne nerwy, niechaj sam poszuka konkretnych danych i świadectw – łatwo znajdzie, np. na stronie: www.stopnop.pl). Stanowczo warto zwrócić uwagę, że na kontynencie europejskim Polska należy do mniejszości (głównie postkomunistycznych) państw, w których przymus w tej dziedzinie został utrzymany – odpada zatem permanentnie nadużywany argument „z autorytetu”, z pełnym urojonej wyższości powoływaniem się na „zachodnie standardy”.
Nic dziwnego zatem, że stale przybywa polskich rodzin uchylających się od udziału w tej loterii, w której stawką jest zdrowie i życie własnego potomstwa. W miarę jak rośnie liczba sceptyków – proporcjonalnie rośnie też napięcie, a nierzadko wręcz agresja po stronie fanatyków szczepień. Instancje państwowe i ośrodki propagandowe lobbingu wakcynologicznego wzmagają w tej sprawie naciski. Już teraz „objectorom” grożą konsekwencje, które nie każdy jest w stanie ponieść – zgodnie z ustawami i rozporządzeniami mającymi moc prawną rezygnacja z tego „darmowego dobrodziejstwa” może kosztować nawet dziesiątki tysięcy złotych. Nie każdy przecież skłonny będzie wystawiać się na takie ryzyko i nie każdy zdoła oprzeć się presji – od prób zastraszania, specyficznego mobbingu stosowanego przez nadgorliwych przedstawicieli służby zdrowia i administracji, aż po niebagatelne grzywny nakładane po donosach fanatyków szczepionek. Jak poważnie ci ostatni traktują swoją „misję modernizacyjną” wobec opornych tubylców – tego szczególnym świadectwem jest oficjalne stanowisko Rzecznika Praw Dziecka (sic), który w sprawie szczepień rekomenduje zastosowane art. 109 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego: „Powiatowa Stacja Epidemiologiczno-Sanitarna, może zawiadomić sąd opiekuńczy właściwy według miejsca zamieszkania dziecka o fakcie uchylania się przez przedstawicieli ustawowych – rodziców, od poddania obowiązkowym szczepieniom ich małoletnich dzieci. Sąd w celu sprawdzenia sytuacji opiekuńczo-wychowawczej małoletniego wszczyna postępowanie w przedmiocie ograniczenia władzy rodzicielskiej” – tak rzecz objaśnia RPD Marek Michalak (nb prezydujący również Międzynarodowej Kapitule Orderu Uśmiechu), po czym brnie dalej: „Przesłanką zastosowania art. 109 kro jest zagrożenie dobra dziecka, nawet jeżeli nie będzie miało miejsce naruszenie jego dobra. […] Należy wskazać, iż ratio legis poddania władzy rodzicielskiej ograniczeniom z art. 109 KRO tkwi nie w „karaniu” rodziców, ani nie stanowi środka represji w stosunku do rodziców, lecz jest środkiem ochrony zagrożonego dobra dziecka”.
Zachodzi obawa, że rzecznik Michalak nie jest w swych poglądach odosobniony – w elicie władzy post-peerelowskiej nie brak niestety ludzi patrzących na Polaków jak na stado, którego ruchy można a nawet należy moderować czymś na kształt „elektrycznego pastucha”. Na która stronę przechyli się więc szala, jeśli propozycje radykalnego załatania „wycieku” na odcinku szczepień wejdą pod głosowania władz centralnych czy samorządowych? Owszem, na razie Ministerstwo Sprawiedliwości nie przyłącza się do pogróżek RPD – a wiceminister Patryk Jaki wypowiada się całkiem po ludzku, na szerszym tle wypadając nieledwie na liberała: „Abstrahując od oceny etycznej tak głębokiej ingerencji w autonomię życia rodzinnego, należy uznać za nadużycie składanie przez państwowych inspektorów sanitarnych wniosków do sądu opiekuńczego o ograniczenie, a tym bardziej pozbawienie władzy rodzicielskiej w przypadku, kiedy rodzice odmawiają dokonywania szczepień obowiązkowych dzieci”. Z drugiej strony jednak słyszeliśmy już jak minister edukacji A. Zalewska troska się, że „dzieci wyciekają nam z sytemu” – takich niepokojów nastręczyła jej akurat popularyzacją nauczania domowego, ale przecież daje tu o sobie znać ten sam lekceważący, a w każdym razie nadto protekcjonalny stosunek do władzy rodzicielskiej.
Czy zatem, aby krytycznie odnosić się do przymusu szczepień, koniecznie trzeba samemu być biegłym medykiem, najlepiej wakcynologiem? Nic podobnego. Nie o samą medycynę tu chodzi i bynajmniej nie same zalety lub wady terapii są w tej sprawie ostatecznym kryterium. Żaden rozsądny, uznający wymowę faktów i niepodatny na presję propagandową człowiek, szanujący własną i cudzą wolność nie może popierać przymusu w stosowaniu jakichkolwiek terapii – cóż dopiero tak dyskusyjnych, jak właśnie te lekką ręką aplikowane przez władze nowonarodzonym dzieciom. Ale w sprawie przymusowych szczepień chodzi o coś znacznie większego – chodzi o fundamentalne zasady, na których wznoszony ma być gmach polskiej państwowości. Władza, która z uporem godnym lepszej sprawy usiłuje egzekwować wobec polskich rodzin przymus korzystania z jakichkolwiek usług urzędowo preferowanych – czy to usług medycznych, czy edukacyjnych, kulturalnych, gastronomicznych czy jakichkolwiek innych – taka władza podcina własne korzenie i podkopuje fundamenty państwa. Przymus szczepień godząc w suwerenność władzy rodzicielskiej uderza w nasze cywilizacyjne, wolnościowe tradycje. Jednocześnie przymus ów pozostaje wciąż niczym więcej, niż tylko jednym ze współczesnych zabobonów – legitymuje się bynajmniej nie certyfikatem bezspornych ustaleń naukowych, ale jeśli już w ogóle sięga po jakąkolwiek legitymację, to najprędzej po tę „ormowską”, wydaną na podstawie zideologizowanych dyrektyw politycznych.
A jeśli już o wolności mowa, to narzucanie pod przymusem prawnym, administracyjnym, policyjnym i fiskalnym konkretnych medykamentów (które zostały politykom podsunięte przez lobbystów przemysłu farmaceutycznego) – ten proceder nosi wszelkie znamiona praktyk monopolistycznych, a może nawet znamionować istnienie przestępczej zmowy kartelowej na szkodę polskiej wynalazczości i przedsiębiorczości w tej dziedzinie. Nie wiadomo co gorsze. W każdym razie jedyna szczepionka, którą rekomendować mógłby polski patriota i zwolennik cywilizowanej wolności, to skuteczna odtrutka na postępacko-totalniacką wściekliznę, której przejawem jest właśnie zabobon przymusowych szczepień – oby takie antidotum znalazło się jak najszybciej.